Pierwszy utwór na „Legacy Of Kings” rozpoczyna płytę perkusyjnym wstępem, które płynnie przechodzi w szybki numer. „Heeding the call”, to jeden z najlepszych utworów na płycie. Dużo tu solówek i chórków, dalej delikatne wyciszenie pod koniec i znowu ostra jazda. Następny kawałek zaczyna się od samej gitary. Nie za szybki, choć gitary non stop grają szybkie riffy. Znowu chóralne refreny, choć już nie tak dobre i chwytliwe jak w poprzednim utworze. „Let the hammer fall” jest dość prostym utworem, utrzymanym w średnim tempie. Bardzo rytmiczny i nieskomplikowany. W środku wspaniałe solo, rekompensujące brak cudownej, słodkiej melodii. Kolejny utwór to wg mnie najlepszy utwór na płycie – prawdziwa perełka. Od pierwszych sekund pierwszego riffu wiadomo, że „Dreamland” to murowany hit. Rzeczywiście ten kawałek to cudo. Przepiękna melodia w refrenie, która wbija się w mózg i zostaje tam na bardzo długo. W dalszej części mała zmiana rytmu i mamy motyw galopujący, a po nim solówki. Po tym wspaniałym przeżyciu, mamy chwilę spokoju, bo oto następnym utworem jest ballada. Nie jest to jakaś szczególnie wyjątkowa ballada, ale dobry utwór. Dalej mamy wspaniały i cudowny „At the end of the rainbow”. Zaczyna się od wolnego, lekko galopującego basu i przechodzi w wolny, mocny i nieco hymnowy wałek. Refren odśpiewany chórem, po kilku przesłuchaniach sami będziemy sobie nucić. Po tych kilku przesłuchaniach kojarzy się z hymnem rycerskim. Po jednym tylko przesłuchaniu kojarzył mi się raczej z hymnem szantowym, ale tylko dlatego, że trochę podobnie jest śpiewany refren. No, ale to tylko moje odczucia. Następnie jest „Back to back”, który wg mnie jest najsłabszym utworem na płycie i nie wywołuje u mnie większych emocji. Dlatego też nie będę się nad nim zbytnio rozwodził. Dodam tylko, że jest to cover grupy Pretty Maids. Później jest już o wiele lepszy i dużo bardziej „hammerfallowy” – „Stronger than all”. Nie jest to rewelacja, ale przyzwoicie zagrany kawałek. „Warriors of faith”, to kolejny obok „Heeding…” i „Dreamland” mój ulubiony utwór z płyty. Zdecydowanie wybija się ponad dwa poprzednie. Bardzo szybki i przebojowy. Chwytliwe, wpadające w ucho melodie, świetny śpiew Joacima, składają się na całokształt utworu. W połowie mamy delikatne zwolnienie i bardzo rytmiczną wstawkę, wprawiającą głowę słuchacza w nieświadome kiwanie. Potem solówki i powrót do melodyjnego refrenu. Ostatni numer na płycie to ballada „The fallen one”. Według mnie nieco lepsza niż „Remember…”. Zaczyna się nastrojowym wstępem, granym na pianinie. Później wchodzi delikatny śpiew, jeszcze bardziej podkreślający nastrój, aż w końcu ciężkie gitary, jednak w mniej obfitej formie, jako że jest to łagodny utwór. Ta smutna i wzruszająca kompozycja zamyka płytę. Płytę, która jest bardzo dobrym heavy metalowym dziełem i warto się z nim zapoznać.